Nawigacja
Aktualnie online
Gości online: 1

Użytkowników online: 0

Łącznie użytkowników: 39
Najnowszy użytkownik: Andrzej P
 
Strona Rodziny Godos i Godosz
Dzieje, historia, miejsca, ludzie ...
 
   
 
   
Życie codzienne - Cz. 1

Życie codzienne na wsi łowickiej - cz. 1.

 

 Rozdział ten, ostatni w części pierwszej, skupiony jest na tym , co było codziennością w życiu Księżaków, czyli języku[1], stroju i codziennych pracach. Oczywistym jest fakt, że nie da się opisać tego w całości. Stąd też, z konieczności, zamieszczę tu tylko niektóre aspekty codziennego życia. Podobnie, jak w poprzednich rozdziałach, sięgam ku opracowaniom znawców i badaczy tego regionu.

 

1. Życie codzienne Księżaków[2]

 

Lud w Łowickiem... Kto go kiedykolwiek widział, stają mu przed oczyma postacie wyniosłe, powagą tchnące, silne, zdrowe, w barwny strój przyodziane. A gdy najpoważniejsi z nich zasiądą w kościele, to zda się - dawne senatory rzymskie zjechały, aby radzić nad losami kraju. 

Chłop w Łowickiem jest w pracy wytrwały, zwłaszcza w pracy na roli, bo kocha ziemię karmicielkę, bo ona nad wszystko inne w świecie jest mu droga; dla niej gotów wszystko poświęcić, - pracować do ostatniego tchu w piersiach, byleby dzieci jego przy ziemi się ostały. Nie marzy dla nich o lżejszym chlebie, nie dąży do oddania ich do miasta, bo „tam jest dużo bisurmaństwa”. Stan rolnika uważa nietylko za najodpowiedniejszy dla siebie, ale
- jako posłannictwo, dane mu od Boga. Woła ustami gospodarza Kubicy z Bąkowa: „Tyś mi Boże dał tę rolę z swej wszechmocnej ręki, a ci daję pot i trudy, z pracą łącząc dzięki”. 

Wiekowy gospodarz (p. Wolek z Łaguszewa) tak pisze w jednym ze swych listów: „Patrząc na ten świat i na ten porządek, na nim przez Boga ustanowiony, - na tę ziemię, okrytą zielenią, która wyda z siebie pełne ziarno, a rozsypie się ono po całym kraju, z którego chleb jest pierwszem pożywieniem każdego, czy biednego czy bogatego, czy wieśniaka, robotnika fabrycznego, czy uczonego, - bo oni wszyscy mają prawo do tego chleba, - rozważając to, widzimy, że ziemia nasza powierzona jest robotnikowi na to, aby pracował na niej, ocierając pot z czoła, aby zbierał z tej ziemi i radował się, że jest użytecznym członkiem całego ogółu”. 

Tak pojmując zadania rolnika, wytworzyli w sobie światli gospodarze poczucie godności własnej, - żądają przeto poszanowania dla „stanu kmiecego”. Dalecy są od uniżoności, płaszczenia się przed kimkolwiek; - wolą raczej obejść się bez „starszej braci”, wystarczając sami sobie, byleby nie natrafić na człowieka, który nie potrafi w nich uszanować godności ludzkiej. Duma i pewność siebie bije z twarzy światłych księżaków; przyczyniło się do tego niezawodnie wcześniejsze niż w innych okolicach kraju, bo dokonane w 1838 r., oczynszowanie włościan, a być może i świadomość, że był ich panem nie kto inny - jeno pierwszy po królu dostojnik, - prymas, mający pierwszy głos w senacie, noszący tytuł pierwszego książęcia, nadany przez króla Kazimierza Wielkiego. Według ks. Korytkowskiego arcybiskupi byli bardziej wyrozumiali względem swoich poddanych aniżeli inni właściciele; z całego kmiecego obszaru Księstwa, wynoszącego 1723 włóki, czyniła dziesięcina w 1642 r.: żyta 1450 kóp, pszenicy 382, jęczmienia 438, owsa 430, jarki 35, grochu 166, prosa 180, tatarki 35 kóp. Prócz tego płacili włościanie na rzecz skarbu arcybiskupiego czynsz (nieokreślony dla całego obszaru kmiecego), spełniali robociznę, odstawiali drzewo, odbywali drogę wiślaną z odstawą zboża, składali słomę, przędzę lnianą, jaja, kury, gęsi. Bez porównania większa była dziesięcina z miast i wsi królewskich i szlacheckich. Już podówczas włościanie z okolic Łowicza okazywali swą tężyznę; ks. Korytkowski podaje, że pokrzywdzeni przez starostów lub ekonomów niejednokrotnie chodzili aż do kapituły metropolitalnej w Gnieźnie w celu uzyskania sprawiedliwości. 

W 1838 r., po oczynszowaniu i odpowiedniem urządzeniu włościan, wydzielono na każdą osadę po włóce ziemi, a prócz obszernych nadziałów ornych otrzymali włościanie w Księstwie Łowickiem przy regulacyi osobne pastwiska i łąki wspólne dla całych gromad wiejskich. Warunki te sprzyjały rozwojowi gospodarstw włościańskich, przy dużej pracowitości i zabiegliwości gospodarzy - zamożność rosła. Wszystkie wsie, będące niegdyś własnością arcybiskupów gnieźnieńskich, uważane są za księżackie. 

Mieszkańcy - Księżacy różnią się od swych sąsiadów, zamieszkujących niegdyś wsie szlacheckie i stąd nazwanych „szlachetczyzną”, - ubiorem, zwyczajami i mową. Księżacy trwają przy swoim ubiorze, do czego usilnie zachęca ich duchowieństwo. Na pierwszy rzut oka cechują Księżaka: sukmana biała, wyszywana czerwonemi tasiemkami lub czarna
- wyszywana czerwonemi lub czarnemi, zależnie od okolicy, w której mieszka, i spodnie samodziałowe w pasy, dawniej czerwone, obecnie pomarańczowe. Księżak z Iłakowa pisze: „pamiętajcie bracia, nie zmieniajcie kapoty na kuse ubranie, jako u nas nazywają niemieckie, bo się nam kuso w głowie zrobi”. 

Dawne zwyczaje zachowali Księżacy w całej pełni, zwłaszcza wesela odbywają się w każdej niemal parafii w sposób odrębny, niestety brak miejsca nie pozwala pisać o tem bogactwie pomysłowości i przejawach humoru, pełnego prostoty. 

Charakterystyczną cechą wymowy Księżaków jest zupełny brak ścieśnionego e. Wymawiają mleko, ser, chleb, kobieta, gdy na „szlachetczyźnie” mieszkający o miedzę sąsiedzi mówią: „mliko, syr, chlib, kobita”, i t. p. z czego się Księżacy naśmiewają. Dźwięk ss wymawiają jak s, zaś rz zupełnie prawidłowo. Lud w Łowickiem stanowi jakoby wielką rodzinę, zwłaszcza mieszkańcy jednej parafii znają się wszyscy, gotowi do solidarnego wystąpienia, gdy spotyka ich krzywda. Do stron rodzinnych przywiązują się silnie, opuszczają je niechętnie, a gdy, zmuszeni losem, emigrują w inne strony, by kupić ziemię, czynią to najczęściej gromadnie. Lubią życie towarzyskie, na wesela zjeżdża się familia z dalekich stron, aby zabawić się dni kilka, - bywa wtedy hucznie i wesoło. Po pogrzebie i w tydzień po ochrzczeniu dziecka zapraszają rodzinę znajomych na poczęstunek. Kupno i sprzedaż inwentarza bez poczęstunku obejść się nie może; przy bytności w mieście, zwłaszcza, gdy gospodarz kupi buty, „oblać je musi ze somsiadem” lub ze znajomym, z którym „towarzysy sie dobrze”, a nierzadko zabiera ze sobą buteleczkę do domu, zwłaszcza na uroczyste święta i w czasie żniwa. To też dużo pieniędy wydają na trunki. W ostatnich czasach młodzież światlejsza dąży do porzucenia wódki, ale starsi niechętnie odstępują od przyjętego zwyczaju, lękając się nadewszystko, aby ich nie wyszydzili znajomi, nie posądzili o brak gościnności. Mimo upartego trwania przy zwyczajach przyjętych, odbyło się w ostatnich czasach parę wesel bez trunków: to światłe rody włościańskie przykład dały innym, nie licząc się z tem, co powiedzą ciemniejsi. 

Księżacy zapatrują się na wszelkie początkowe zmiany w życiu bardzo krytycznie i z wielkim niedowierzaniem, ale gdy przekonają się, że jakaś zmiana prowadzi do dobrego, zwłaszcza w kierunku polepszenia bytu, stają się oddanymi zwolennikami „nowości”. Obcym wpływom podlegają niechętnie, nie lubią przyjmować przysług od ludzi nieznajomych - „Księżak nie pociąga za cudze klamki”; - ale jeśli człowiek, wiodący życie nieposzlakowane, zbliży się do nich z bratniem uczuciem, dobrych rad udzieli, szczerą życzliwość okaże,
- uwierzą w jego „dobrą duszę”, serdecznością otoczą, wdzięczność okażą, każde życzenie spełnią, a pamięć o nim zachowają na długo. Jeśli człowiek, któremu ufają, przywiezie wycieczkę, złożoną bodaj z setki ludzi, wszystkich ugoszczą, nakarmią i chaty umyją i wycinankami obdarzą, a czynią to z godnością ludzi biegłych w przyjmowaniu gości, ze szczerą prostotą zacnych serc. Na obcego przybysza patrzą z niedowierzaniem, ale jeśli prosi o posiłek, podejmują, czem chata bogata, - obraża ich ten, kto chce za gościnność zapłacić pieniędzmi: - „Bóg zapłać” i uściśnienie ręki za wszystko tu starczy. Ale niech się kto poważy nastawać na honor Księżaka, na jego dobre imię i uczciwość, albo też krzywdzić materyalnie, nie wybaczy nikomu, zemsty szukać będzie. Stąd pochopność do zwady, do bójki, do szukania sprawiedliwości w sądach, a choćby na cztery oczy. Sprawy sądowe pochłaniają Księżakom dużo czasu, dużo pieniędzy, mimo to prawują się zawzięcie.

Przywiązanie do ziemi, chęć posiadania jej, pracowitość i zwiększająca się umiejętność gospodarowania wpływają na ciągłe rozszerzanie się posiadłości Księżaków, wykupują też jeden folwark po drugim, płacąc do 500 rb. za morgę, i zajmują coraz większą przestrzeń ziemi. Obszar kmiecy, wynoszący wczasach władania arcybisków 1723 włóki, urósł według „Słownika Geograficznego” w 1879 r. do 4653 włók. Obecnie posiadłości Księżaków sięgają wgłąb powiatów, otaczających powiat łowicki i tak: w sochaczewskim poza Sochaczew, w gostyńskim pod Gombin, w kutnowskim za Żychlin, w łęczyckim za Piątek, brzezińskim pod Brzeziny i Stryków. Ludność powiatu łowickiego w ciągu ostatnich 34 lat podwoiła się niemal, wynosiła bowiem w 1878 r. - 69,557, zaś w 1912 - 130,848. Ludność wyznania ewangelickiego w powiecie, nie licząc m. Łowicza, urosła z 2582 do 3450.

W gminach: Bąków, Jeziorko, Dąbkowice, Nieborów, Bielawy ilość ewangelików zmniejszyła się z 1161 do 868, najbardziej w gminie Dąbkowicach, gdzie z 249 spadła do 75. 

Ludność żydowska w powiecie (nie wliczając ludności Łowicza) powiększyła się z 1472 do 2809, w osadach stanowi znaczną część ludności; zwłaszcza w Sobocie liczba żydów równa się niemal ilości zamieszkałych katolików (katolików 756, - żydów 660). Prawosławnych było w powiecie bez Łowicza - 4, w 1912 r. - 71. W tym samym 1912 r. posiadał cały powiat 1092 maryawitów, z których Łowicz zamieszkuje 855. Po Łowiczu najwięcej maryawitów, bo 102 posiada gmina Dąbkowice. 

Przestrzenie, zamieszkane przez Księżaków, zawierają lepszą i gorszą glebę, - w zależności więc od gatunku gleby, układają się warunki życia mieszkańców. Dobre ziemie w gminach jeziorkowskiej, a zwłaszcza bąkowskiej, w której włościanie zaraz przy regulacyi urządzili się kolonialnie, - przyczyniły się do podniesienia zamożności gospodarzy; - ziemie lżejsze gmin dąbkowskiej, a zwłaszcza łyszkowickiej, uparte trwanie większości w starodawnym sposobie gospodarowania, brak odpowiedniej ilości ludzi, którzy uświadamialiby i zachęcali do wprowadzania postępu w rolnictwie, przyczynia się do przedłużającej się niezamożności mieszkańców, graniczącej często z biedą. Gospodarze zamożniejsi, posiadający większą ilość produktów rolnych do sprzedania, przyjeżdżając częściej do miasta, jako śmielsi, zawierali szybciej znajomość z ludźmi, którzy szerzyć zaczęli czytelnictwo wśród szerokich warstw. Zachęta do prenumerowania pism i pierwsze książki szły na wieś od p. R . O., założyciela pierwszej w Łowiczu księgarni w r. 1870. W pamięci ludu przechowuje się ze szczególniejszą wdzięcznością działalność oświatowa księdza M. Machnikowskiego - proboszcza w Chruślinie, ks. Aleksandra Cetkowskiego - proboszcza w Zdunach, ks. Walentego Świniarskiego - proboszcza w Nieborowie, ks. Aleksandra Wasilewskiego - proboszcza w Złakowie, ks. Władysława Osińskiego - w Sobocie. 

W r. 1879 p. Władysław Tarczyński założył w Łowiczu pierwszą bezpłatną wypożyczalnię książek, obejmującą 275 dziełek; był to wybór książek, istniejących podówczas dla ludu, korzystało z niej z górą 60 czytelników, wymieniając do 1384 książek rocznie. Wypożyczalnia ta istniała z przyczyn od p. Tarczyńskiego niezależnych, niestety, zaledwo 6 lat.

Wielkie zasługi w szerzeniu oświaty w Łowickim położyli nauczyciele ludowi. O ile w danej okolicy rozpoczął pracę sumienny, oddany swym obowiązkom nauczyciel, a światli gospodarze współdziałali z nim chętnie, wkrótce zapadały uchwały o budowie nowej szkoły lub gruntownem przebudowaniu starej, walącej się rudery, - analfabetyzm malał
- czytelnictwo wzmagało się, „Kmiotek”, a następnie „Zorza” i „Gazeta Świąteczna” stawały się upragnionym pokarmem duchowym mieszkańców. Ile wdzięczności odczuwają księżacy dla redaktora „Gazety Świątecznej”, niechaj świadczą te słowa gospodarza z Łowickiego: „Gazeto kochana, twórca twój już w grobie! Tak jest, ciało w grobie, lecz duch wolny spieszy, Z promieniem „Gazety” i wszystkich nas cieszy. Wielki bojowniku, Promyku kochany, Niech Ci światłość świeci! życzy lud stroskany”. 

„Gazeta Świąteczna” posiada w Łowickiem około 300 przedptatników, - wśród Księżaków wogóle rozchodzi się do 800 egzemplarzy. Pod względem poczytności drugie miejsce zajmuje pismo miejscowe, - „Łowiczanin”. „Lud Polski” pomimo, że wychodzi rok pierwszy, zjednał sobie duże zaufanie wśród włościan. Prenumerują nadto „Zorzę”, „Zaranie”, „Drużynę”, „Przewodnik Kółek” i inne. 

Gospodarze, rozmiłowani w czytaniu, nie zadowalają się jedną gazetą, opłacają po parę, czytują chętnie gazety codzienne, by nie czekać zbyt długo na świeże wiadomości. Brak poczty na wsiach daje się wiele we znaki. Biegiem wojen interesują się gorąco. - Powieść nęci niewielu: - poznanie historyi, poznanie tajemnic przyrody - to szczyt dążeń najświatlejszych chłopów. „Bodajby przyszło dużo pieniędzy zapłacić za książkę, która odkryłaby mi tajemnice przyrody, jakich umysł przeniknąć nie może, - nie żałowałbym na to”. Sprawa sprzedaży dobrych książek jest mocno zaniedbana. 

Wsie, nie posiadające światłych gospodarzy, drzemią po dzień dzisiejszy, - a nie brak, niestety, i takich, do których gazeta jeszcze nie dotarła (w gminie łyszkowickiej), w której książek nie znają, - szkół brak, o postępie nie mówi nikt. Gdy namawiać rolnika na zamianę cepów na młocarnię, odpowiada: „wolę ja cepy, bo ręka się nie psuje, a maszynę trza cięgiem narządzać”. 

Wieś w Łowickim ciągnie się przeważnie na przestrzeni paru wiorst, - chaty najczęściej pobudowane są przy drodze, biegnącej wzdłuż wioski. Strzechy słomiane niejednokrotnie zbliżają się ku sobie, - gdy padnie iskra, - wieś płonie, jak w 1882 r. Zabostów, w r. 1886 Bednary i inne. Nowe chaty zamożnych gospodarzy składają się co najmniej z dwuch izb z komorami, przedzielonemi sienią. Domy bywają wysokie, w nich okna duże, otwierane, podłogi drewniane, kuchnie angielskie, piece nowoczesne, drzwi wejściowe o dwuch skrzydłach, przed domem ganek z pnącą się zielenią, - ogródek pełen malw, nagietków, opodal sad owocowy, z rzędem uli pośrodku. W podwórzu ład i czystość, - każda rzecz na swojem miejscu; - postępowy gospodarz dąży usilnie, aby w pracy swej doścignąć mógł Czechów i Duńczyków, o których czytuje w gazetach i książkach. 

Zabudowania gospodarskie bywają często z kamieni. Konie - to duma księżaka, hodują je starannie, kosztów nie żałują, lubią jeździć w dobre konie i sprzedawać je dobrze; hodowla koni dostarcza im znacznego dochodu; - najbardziej rozpowszechniony jest chów koni wśród gospodarzy ekonomii Bąków, gdzie na 701 gospodarzy wykazano 1247 koni, w rzeczywistości zaś było ich więcej. Konie sprzedają na słynnych jarmarkach łowickich, biorąc często za nie po 500 rb. O krowy dopiero w ostatnich czasach dbać zaczynają, - z trzody osiągają duży dochód. Niemal każdy postępowy gospodarz posiada maszyny i narzędzia rolnicze: młocarnie konne, żniwiarki, kultywatory, siewniki rzędowe, wialnie amerykańskie, pługi jedno i dwuskibowe, młynki do czyszczenia zboża, wały żelazne, brony łąkowe, centryfugi do mleka. Nawozy sztuczne stosują coraz chętniej, - a gdy sąsiadowi wyrośnie piękne zboże, odżałują pieniędzy na dobre ziarno i wszelkie ulepszenia, byleby nie gorzej od tamtego gospodarować. 

Żyd jest dotychczas jedynym odbiorcą zboża i bydła rogatego. Produkty wszelkie chętnie sprzedają żydowi, bo: „żyd pozna charakter człowieka i zapodchlibi z góry”. - Na sprzedaży i kupnie oszukać się nie dadzą, ceny stawiają wysokie i wszystko dobrze sprzedać potrafią. 

Do postępu w rolnictwie przyczynia się Okręgowe Towarzystwo Rolnicze w Łowiczu ze swym przewodniczącym p. Władysławem Grabskim na czele, który szczerą pracą, dobro kraju mającą na celu, zyskał sobie zupełne zaufanie i głęboki szacunek włościan. Towarzystwo założyło w 1911 r. dziewięć kółek, liczba członków wynosi 330. Największą żywotność przejawia kółko świeryżskie, prowadzone przez samych włościan, jak również (w 1912 r.) chruślińskie. To ostatnie założyło fabrykę wyrobów betonowych, rozwijającą się dobrze. Członkowie kółka dążą do wyzyskania dynamo-maszyny, działającej w młynie włościańskim w Bocheniu, aby zaprowadzić w swoich zabudowaniach światło elektryczne, zużytkować siłę motoru do prac gospodarskich. W tejże wsi projektują gospodarze budowę domu ludowego i spichrza na zboże. Wysyłano już trzykrotnie podanie o zatwierdzenie kasy pożyczkowej, - dotychczas bezskutecznie. 

Lud w Łowickim cechuje silna skłonność ku zrzeszaniu się na podkładzie ekonomicznym. Uznają tu powszechnie korzyści materyalne, płynące z ujmowania przedsiębiorstw w ręce własne, mimo to jednak ruch spółdzielczy rozwinięty jest bardzo słabo. O kółkach, spółkach, stowarzyszeniach mówią tu często, lecz brak ludzi do ich tworzenia. Wielkiej, rwącej się naprzód ochocie, staje na przeszkodzie nieporadność, brak umiejętności prowadzenia rachunków. Mimo to bierze się lud do dzieła ponad swoje siły i często zapał i praca nie daje pożądanych wyników. Otworzono 10 sklepów udziałowych, lecz wegetują one raczej niż żyją zdrowem życiem. Z wyjątkiem Łowicza i Łyszkowic (obrót największy 35 tysięcy rb.) rachunkowość prowadzona jest wszędzie wadliwie. Organizacya tych stowarzyszeń pozostawia również wiele do życzenia; mają one raczej charakter sklepów prywatnych niż spółdzielczych. Na obronę ruchu spółdzielczego w Łowickiem zaznaczyć trzeba, że datuje się on zaledwie od dwuch lat i przejawia bądź co bądź dążność ku doskonaleniu działalności przez porozumiewanie się wzajemne stowarzyszeń i łączenie się przy zakupach. Największym bodźcem do pracy zrzeszonej były wycieczki, podczas których rezultaty tej pracy stawały się dla każdego widoczne. Paru gospodarzy jeździło do Czech, kilkudziesięciu do Liskowa, - odtąd chęć do zrzeszania się wzrosła. 

Księżacy odznaczają się bystrością umysłu i zręcznością w wykonywaniu prac domowych. Długi byłby spis wybitnie zdolnych samouków, którzy bez narzędzi wykonać potrafią różnorodne prace, zbudować wiatrak, dom, obmyśleć ulepszone narzędzia rolnicze
- w oczach sąsiadów to zwykła rzecz; na wyróżnienie zasłuży wykonawca zegara, skrzypiec, wagi dokładnej. 

Wnętrze mieszkania gospodarzy, dbałych o czystość, - to bajecznie kolorowa siedziba. Łóżka zasiane wysoko, naspy kraciaste, samodziałowe na pierzynach, prześcieradła białe, szerokim szlakiem szydełkowym zakończone, - poduszek na każdym łóżku po dziewięć, sznurowanych kolorowemi cerglami w różne wzory. Pod oknami ława czerwono malowana, opodal stół biało nakryty, na nim wizerunek Chrystusa, otoczony liliami białemi, obok książki i gazety. Po drugiej stronie drzwi, prowadzących do komory, - skrzynia wzorzysta, wesoło malowana, szafa, konewnik, pełna talerzy jaskrawych, nad nią listwa z talerzami, opodal wiszą kubki w dużej ilości. Sufit i belki poprzeczne drewniane, strojne w gwiazdy i podłużne wycinanki (kodry), misternie z papierów kolorowych wylepione, ściany obwieszone obrazami świętych, obok zegar; wycinanek bez liku, ubierają one ściany, jakby wstęgi wzorzyste. Chwiejne, drżące pająki[3] wiszą u pułapu. 

To świetlica, w której gości przyjmują gospodarze. Druga izba - to kuchnia, w której mieszkają; latem gotują w sieni. Skrzynka a często szafa zawiera bieliznę i piękne ubrania, własną wykonane ręką. Z zadowoleniem pokazuje gospodyni gościom różnobarwne kiecki, fartuchy na odziew i do pasa, spajncerki, gorsety, jedwabnice, sanelówki[4]. Wszystko żywe, młode, wesołe, tchnie radością życia; żadnych półtonów - siła bije od tych barw słonecznych. 

A jak wyposadzita córkę swojom, jak jo bedzieta zenili?” - pyta mnie gospodyni,
- „bo jo swojej dom osim kiecek samych nowych, fartuchów do pasa śtery, a na odziew osim, gorsentów w grzebinie osim, spajncerków dwa, tolubek, dwie jubki cyli angierki, jednom do chodu, drugom na święto, niedwabnic[5] śtery, salnówek[6] i tasiemków[7] każdego koloru: pomarańcowom, żółciutkom, cornom, jaśniuchnom[8], jasnom[9], biełnom, ciałowom[10], cerwonom, wiśniowom, łysom[11], ostróżkowom, kawowom, zielonom, zielenziwom[12]; jedne pierzyne, pięć płachtów, jedne zaściełke, dwa prześcieradła, dwanaście podusek z posewkami, trzy naspy na pierzynę, dwadzieścia kosul, dwie biołne spódnice, seść chustecków do nosa, na nich krzyzikami wysyte imie i nazwisko, rękowki włockowe z pocioreckami, pońcochów ze seść por włockowych, wyrabianych w kwiotki, stół, łózko, kółko do przendzenia, wiadło, obrazy świente, łyski, krowe, kury i ze trzy tysiące posagu, jezeli pójdzie na dwadzieścia morgów psennej ziemi”. Ileż pracy podjęto, aby przygotować wyprawę zamożnej dziewczyny! 

Starsze gospodynie ganią tę „wysadę - dawniej chłopy obłócyli się w biołne portki płótniane, lejbik i spajncerek, kobity miały znuk jednom wełno kiecki, ukrasonom cerwono, carno i zielenziwo, - gorsenty marynusowe[13] na dwa cergle śnurowane, a babki nie syli chłopokom capki, - uzli (urżnęli) nogawice zestarych portek, związali w cubku i wcibili dzieciakowi na głowę - i juz beli galanci”.

Gdy przestąpisz progi chaty, żadnego nie widzisz zmieszania ani onieśmielenia na twarzach mieszkańców, - przyjmują cię jak „swój swego, - bo choć ta wioska leży jak mały punkcik na szerokim obszarze naszej polskiej ziemi, ale w życiu społecznem i towarzyskiem postępuje wciąż naprzód, - bo tu niema tak grubego karku, aby nie schylił się na powitanie uczonego, czy też możniejszego, ani tak krótkiej ręki, aby się nie wyciągnęła z jałmużną ku ubogiemu; bo dziś nikt twardo nie zasypiał bo na spanie nie pora, a jakie dzwonki nad wiejskiemi chatami dzwonią, takie pewno i nad miejskiemi kamienicami się odzywają”[14]

Jałmużny nie odmówią żadnemu biedakowi, chętniej jednak dają garnuszek kaszy, mąki garść, chleba kawałek, aniżeli pieniądze. Pieniądze składają Księżacy chętnie tylko na budowę kościołów, czują się szczęśliwi i dumni, że Księstwo posiada bogate kościoły, przeważnie za ich pieniądze wybudowane. Pieniądz gra wielką rolę w życiu Księżaka,
- ciułać, przechowywać, składać, jak obecnie w kasach pożyczkowych, na posag dla dzieci lub na kupno gruntu, - to przewodnia myśl Księżaka. W tym celu gotów pracować bez wytchnienia, żałować sobie lepszego jadła, odmawiać wszelkich wygód, - byleby dopiąć swego. 

Jedna z gospodyń z Łowickiego tak opowiada o pracy kobiet wiejskich w okresie żniw: „Ledwo słońce wzeńdzie na duzym dniu, gospodyni zrywa sie ze śpiku (ze snu), obłucy kiecke, budzi śpiących, odmówi pocierz. Gospodorz zamozny trzyma parobka, sypia on w stajni u kuni na werku. Nad łózkiem wisi obrazek świenty, kodry[15] i tasiemki, wyrzucone z chałupy, bo beły stare, z łońskiego roku. Obudzony parobek daje kuniom jeść, - myje sie wodom z kubełka, w którym pojom kunie, - po śniodaniu bierze sie za robotę.

Słuzoncom chowa gospodyni zamozna, biedniejsa wsystko sama obłachnie, w dopilnowaniu dziecioków małych pomoga mąz. Gospodyni chodzi doić krowy, spiesy sie sykować śniadanie, we zniwa dostajom wsyscy podśniodanek - chleb z masłem - i idom w pole; biedniejsa gospodyni idzie tys w pole, gdy obrobi robote, - bierze ze sobom śniodanie i dziecioka, - drugie trzyma za kiecke i idzie za matkom. Na polu wcibia kije, uwiąze płachte w jednych stronach od słońca i wiatru, układzie dziecioka w cieni na płachcie, albo w kopańce nakryje pierzynkom i buja sielnie, az sie ucisy i uśpi. Przed połniem wraca do domu sykować objod, - wstawio w gorckach polewkę[16], wode na kluski, jagły gotujom na sucho; bierze sie oprzontać dom, świnie, to znuk doi krowy.

Wroco gospodorz z pola ze zbierackami, parobkiem i z nojemnikomi, rozbierajom kosy, idom myć sie przy studni - chłopy dla chłodu, a dzieuchy dla brudu. Gospodorz wchodzi do chałupy, bierze flaske i kielisek i zwołuje, - dzieuchy oglądajom sie jedna na drugom,
- wstydzo sie, ale jak jedna wypije, pijom wsystkie; obsiadajom ławe, gospodyni stawia na stołku kluski w misce, potem sypie jagły z gorcka, kładzie na miske, obleje mlekiem i podaje, aby jedli; na samym końcu polewke osobliwie ostudzonom we wodzie w gorcku i okrasonom śmietanom. Dzieci dostajom jeść osobliwie w sieni, zeby nie przeciwiały najemnikom, wsystkie dzieci jedzom na jednej misce. Wsyscy zegnajom sie krzyzem świentym do objadu, jedzom pomału, łyski skrzybiom po miskach, nie godajom głośno, - dzieuchy godajom do siebie po cichu, sekstujom, ksukocom, spoglądajom jedna na drugom i na chłopoków, śmiejom sie, jedna drugo trąca i wstydzi sie jeść, - chłopoki najedzom sie do syta. Gospodyni przykłada i kaze jeść, zeby nie pomgleli przy robocie. Podnosom sie od stołka, zegnajom sie, chłopoki idom kosy klepać, a dzieuchy idom spać do sadu. Gospodyni sprząta ze stołka, sama je objad, zmywa statki, daje chlać świniom, kurom, psom, pozamyka drzwi dookoła i wyłazi oknem, zeby iść w pole za najemnikomi i gospodorzem. Podwiecorek weźmie ze sobom, - ser, chleb i mleko w cystej smatce od sera, połozy to w cieni i dalejze pobierać. Jak przetnom staje z pięć razy, zasiadajom do podwiecorku, gospodyni rozdaje co dla kogo, - jedzom, - i wtencos najwiencej rozmawiajom, śmiejom się duzo, - a gdy se troskę odpocnom, jak się ulezy podwiecorek, a chłopoki wypalom papierusy, - ostrzom kosy i znowu do roboty. Tnom do słońca zachodu. Gospodorz i gospodyni idom przed słońcem zachodu do chałupy, pasturek przygna bydło, gospodyni doi krowy, aby mleko ostygło na wiecerzom; - świniom da chlać, kury, gęsi, jendyki ponagania, - sykuje wiecerzom, ugotowane w objad jagły polewa mlekiem, w polewke kładzie kluski, leje mleko, a na ostatku cwarug z mlekiem i ze śmietanom. Dzieci jedzom naprzód, mówiom pacierz i idom spać. Najemniki nie spiesom sie z wiecerzom, zbierajom się i jedzom pomału. I po zniwach gospodyni nie brak roboty, ceka na niom len; wyrwie go, po wymłóceniu mocy we wodzie, a gdy wymięknie i przywiezo go pole domu, stawia go do góry, wysusy, tłuce gocom, rozpościera na słońcu, pociera, klepie, cese, - ocesany chowa do komórki, - bo cas kopać kartofle. Jak wykopiom kartofle, to ich nasypiom na ryśpe i przykryjom słomom i ziemiom. Po kartoflach majom do obrzynania marchew, buroki, kapuste. Jak to zrobiom, biorom sie prząść. Kądziel to najgorsa niewolo, bo trza siedzić kamieniem i ręce bolom od trzymania w powietrzu. Przy kądzieli siedzom od 4-ej rano do późnej nocy. Jak kądziel oprzędom, to przędziona opierom, a zacem wyschnom - pierze drom. Gospodyni zwołuje ze dwadzieścia pięć dzieuchów na jeden wiecór do siebie, nasykuje im powtórnice[17] o 11-ej godzinie: - wódke, placek, ser, masło, kawe. Śpiewajom wtedy, ze ledwo sie dom nie podniesie. Od zmierzchu do jakiej drugiej godziny nadrom wsystkie pierze, co gospodyni ma. 

Gospodyni zabiera się do wicio przendzion na kłębki, z kłębków snuje na snowadli; jak osnuje, zdejmie ze snowadli, rozwiesi przendze na postawe, postawe nabiera w nicienice, potem w płoche i powionze. Przendze krentom nawija na cewki, cewke kładzie w cołnek i robi płótno. Gdy zrobi płótna ze 120 łokci, zabiera sie do brązków[18] i krotecki; jak sie z tem obrobi, syje kiecki, fartuchy. 

Musi nasadzić gąsionta, kurcenta, perlice, kacki, jendyki. Na tydzień przed Wielganocom bieli w chałupie i prze ciniom[19] , szoruje statki, pułap, podłoge, popóźniej bije wieprzka, piece placki, obłucy pościel. We Wielgom sobote nasykuje świenconke; zanim ksiądz przyjedzie do wsi, znosom świenconke z kilku chałup do jednego gospodarza. Po świętach robi letkom robotę, wysywa obsewki, kąmierze na płótnie kupnym, wysywa płotki[20], na swojskim, na płotki bieli małe kawołki płótna. Gdy zazieleni sie trawa, lub koniczyna, rozpościera płótno do bielenia - jak wybieli - syje kosule dla kazdego po dwie abo trzy, i dla pasturka i dla parobka tys. Po Wielganocy krajom kartofle i sadzom, popóźniej marchew, buroki, a gdy odrośnie zielsko, idom plić. 

W marcu sieje len, potem piele go az do trzech razy. Przede zniwy obstrzyze owce, zawozi wełnę do krosa[21] - bez to w lato, aby nie beła wielgna, - kros uprzendzie, ukrosi, ona wykupi wełne, powiesi w komorze, w posewce z poduski i tak sobie wisi, az przyndzie na niom pora. A tu dziecioki zsyła Bóg jedno po drugim; niedość nakocołuje sie kele nich i pole gospodarstwa bez całki dzień, ale i nocy spokojnej tys nima”. 

Widzimy z niniejszego, że żona gospodarza pracuje bez wytchnienia. Gospodyni niezamożna jest przeciążona pracą; - w ciągu dłuższego czasu przebywałam w chacie niezamożnych gospodarzy: obywali się bez najemników, cały ciężar zajęć gospodarczych ponosili sami - po 30 wiader wody wyciągała gospodyni ze studni, aby napoić inwentarz, po trzy ćwierci kartofli dźwigała na plecach, aby je ugotować dla ludzi i inwentarza. 

Wobec takiej pracy, brak jej czasu na czytanie. Z chwilą wprowadzenia ulepszonych sposobów gospodarstwa domowego: parników, ulepszonych narzędzi tkackich, dobrych studzien, oddawania lnu do przędzalni, - kobieta wiejska, zdobywszy czas na czytanie, zacznie przyjmować udział w życiu społecznem, którem zainteresowana przejmuje się żywo. 

Jako matka - ma dużo serca dla swoich dzieci, ale nie może sobie pozwolić na oddanie im swego czasu; z konieczności dzieci pozostawione są samym sobie; - dlatego może wychowują się na dzielnych, odważnych, silnych, wytrwałych ludzi, - ale ileż ich umiera! Matka pozostawia córkom najlżejszą pracę, - oszczędza ich sił, sama dźwiga, nie ustaje w trudzie, aby córce było dobrze, dopóki jest u rodziców, - „jesce ji się da we znaki, gdy pójdzie na swoje”, tłomaczy swą słabość macierzyńską. Zamartwia się, zapłakuje, gdy syna wezmą do wojska, - „poniewierać bedom chudziakiem” - rozpacza. 

Zasady hygieny są niestety dotychczas większości nieznane. Dziecko wychowuje się w kołysce, dopóki chce w niej pozostawać - (bodaj do trzech lat); gdy maleństwo jest o tyle silne, że może samo czołgać się, puszczają je na izbę; nabrawszy siły, wyrywa się na powietrze, i wtedy rozpoczyna się najszczęśliwszy okres w życiu dziecka, zupełnej swobody. 

Trwa to krótko, - już pięcioletni chłopiec zostaje gęsiarkiem, - bierze na siebie odpowiedzialność za część majątku rodzinnego. Naziębniesię dzieciaczyna, a nieraz i szturchańca oberwie, gdy nie zdąży wypędzić stada ze szkody. 

Gdy podrośnie, zostaje pastuszkiem przy bydle. Czy chętnie uczą się dzieci w Łowickiem, niechaj za mnie odpowie nauczyciel, który oddał im swe serce i siły. Ze smutkiem przyznać trzeba, że w kierunku wychowania młodego pokolenia do tej pory uczynili Księżacy bardzo mało. Jedyne instytucye, z których dzieci czerpią pokarm duchowy, to szkoły początkowe, a jest ich tak mało, że mieszczą zaledwie trzecią część dzieci w wieku szkolnym. W ostatnich czasach przejawia się dążność do stawiania szkół (gmina Bąków uchwaliła budowę 7 szkół). Większość nie rozumie nowego prawa, tyczącego zapomogi, brak ludzi, którzy uświadamialiby w tym względzie. Obecnie powiat łowicki posiada 52 szkoły.

 Chęć do nauki wśród dzieci jest wielka. Skarżą się wprost rodzice, że dzieciak, gdy zacznie chodzić do szkoły, nie daje się w domu zatrzymać i bodaj w tajemnicy przed rodzicami wyrywa się do szkoły. Mimo to liczba dni szkolnych w roku dosięga w wyjątkowych razach 100, winne są temu warunki domowe. Czytelnictwo, przy zachęcie ze strony nauczyciela, rozwija się wśród dzieci pomyślnie, budzą one niejednokrotnie zainteresowanie do czytania wśród starszych. Dziecko otrzymane od rodziców na łakocie pieniądze przeznacza chętnie na zakupienie ciekawej książki. Starsze żyją zgodnie i solidarnie: aby obronić kolegę przed karą rodziców za uszkodzenie jakiego przedmiotu szkolnego, śpieszą z pomocą materyalną. W nadziei usłyszenia lub zobaczenia czegoś ciekawego idą z własnej inicyatywy kilka wiorst drogą błotnistą. 

Do niedawna jedynie posiadacze większej własności zakładali ochrony; wyjątek stanowiła wieś Kompina, w której ks. Niemira założył ochronę dla dzieci gospodarzy. W ostatnich czasach światłejsi gospodarze i gospodynie zaczynają odczuwać potrzebę ochron; wpłynęły na to: nawoływania pism ludowych, wycieczki do Mirosławic i Liskowa, w czasie których przekonali się naocznie, czem jest ochrona - uświadomiły kółka kobiece, założone i prowadzone przez panią Kączkowską z Lubiankowa z prawdziwem umiłowaniem pracy społecznej. Wynikiem pracy kółka w Domaniewicach, najbardziej bijącym w oczy, jest założenie ochronki we wsi Strzebieszewie, którą popierają wytrwale gospodarze: Andrzej Szymczak, Józef Mrzygłód i Jurga. Za przykładem Strzebieszewa pójdą niezawodnie inne wsie, o czem coraz częściej daje się słyszeć; sprawa zakładania ochron bywa poruszana podczas uroczystości familijnych i na zebraniach kółek rolniczych. 

Dziewczęta odznaczają się łagodnością i wielką dobrocią, ale niestety, wobec warunków, które nie dozwalają rozwinąć się ich zdolnościom umysłowym, niejednokrotnie objawiającym się wybitnie - toną w życiu bezmyślnem. Strój i zabawa - to podnieta życiowa większości. Kiecki, fartuchy muszą mieć koniecznie modne. Nową modę, t. j. dobór i zestawienie barw w wełnie, właściwe każdej okolicy, wytwarzają najzdolniejsze dziewczęta. Tło wełniaków było w dawnych czasach koralowe; kolor ten nazywano prostym czerwonym; farbowany był retą (roślina); później koralowy zamieniły Księżanki na czerwony, zwany dubeltowym; do farbowania używano laku, który zastąpiła koszenila; następnie zaczął przyjmować się kolor pomarańczowy, przechodząc stopniowo w coraz jaśniejszy, w ostatnich zaś czasach używane są coraz częściej kolory: ciemno zielony, granatowy, szafirowy, brunatny. Obecnie do farbowania służy anilina, która daje kolor czysty ale nietrwały.

Na zmianę kolorów ludzie postronni nie mieli żadnego wpływu. Księżanki, zwłaszcza młodsze, mimo wrodzonej oszczędności nie zwracają żadnej uwagi na nietrwałość obecnych barw - idzie im jedynie o modę i o czystość kolorów. Zdaniem p. Sadowicza, wieloletniego właściciela farbiarni, Księżanki znają się wybornie na czystości barw; wełna, którą kupują, musi mieć kolor żywy, czysty, w przeciwnym razie nie kupią jej. To też w Łowickiem panuje wszechwładnie barwa. Objawia się również wielkie odczucie barw w wycinankach. W całej wytwórczości dążą do zastępowania motywów, które uznają za „ordynalne” - „delikatnemi”, i tak: dawne trzewiki ciężkie zastępują gemzowemi; kolor czerwony odrzuciły - bo „ordynalny”; - duże chustki - dzikówki, tureckie, zastąpiły jedwabnemi, małemi, wstążki dawne o grubych deseniach zarzucają, nowe muszą być w drobne, delikatne kwiatki; dawne motywy na wycinankach uważają za „ordynalne”. Mimo niechęci do motywów „ordynalnych”, - w stroju dążą do uwydatnienia swego bogactwa, znajdującego wyraz w wielkości: kiecki muszą być bardzo sute, rękawy koszuli szerokie, bufiaste, fartuch tęgo namarszczony, licznemi „torsami”[22] naszyty, wstążki jak najszersze, długie, obficie spadające, korale choć sztuczne (prawdziwe zarzucają jako nikłe) ale wielkie, ciężkie, aż do pasa w sznurach sięgające; bursztyny duże; drobne wyszycia na koszulach zastąpiły szerokiemi, barwnemi wyszyciami, przyniesionemi przez powracających z wojska; dawny ścieg nazywają polskim, obecny w drobne krzyżyki ruskim, - mimo to upodobały go sobie. Wszystkie te zmiany wychodzą wprost od nich — nikt postronny wpływu mieć na to nie może.

Przywiązane są do swego stroju bardzo, jedna z nich opisując swoje ubranie, tak się wyraża: „Ja, Księżanka, stroju swojego nie pomieniam choćby za pół Królestwa Polskiego”. Troska o piękne ubranie, nazywane „łachami”, rozwija w nich próżność i płytkość, a matki podsycają w nich te uczucia. Mała dziewczyna przestaje chodzić do szkoły już w lutym, bo potrzebna jest do nawijania wełny na cewki; bywa świadkiem długich namysłów i narad nad doborem barw tkanych w domu wełniaków (przypominających długie debaty z modniarkami inteligentnych elegantek) - nikt nie budzi w niej zaciekawienia do gazet i książek, nie wolno jej wyjść za mąż z upodobania, bo musi iść na grunt, przewyższający wartość jej posagu, albo też, gdy ona wnosi ziemię, ten, z którym ma połączyć swe życie, musi mieć kapitał niemal dwa razy większy; - wymagają tego spłaty familijne - chęć pozostawienia dzieci przy ziemi. O szkołach rolniczych dla dziewcząt mało dotychczas wiedzą, zresztą matka nie godzi się na szkołę, bo słyszała, że tam „gorszą dziewczęta”. W ostatnich dopiero latach, wskutek wycieczek do Mirosławic i Kruszynka rozumne gospodynie zaczynają dopytywać się o szkoły dla córek; parę Księżanek powróciło z Mirosławic i Kruszynka i nietylko zgorszenia po nich nie widzą, ale podziwiają zdobytą przez nie umiejętność pracy, ich rozsądek, obejście taktowne, szanowanie swej godności, większą dbałość o rodziców; wszystko to nasuwa im myśl, że szkoła zła nie jest, więc patrzą, badają, jeżdżą, sami sobie nie wierzą i wahają się. 

Budzą się już dziewczęta; oto pisze młoda samouczka: „gdy patrzę na nasze stroje księżackie, to mi w pamięci staje nasza Polska kochana, niegdyś szczęśliwa i sławna; myśl moja zwraca się do tych chat polskich, słomą krytych, do tej młodzieży naszej i smutek mą duszę napełnia. A najbardziej się smucę, gdy widzę dziewczyny strojne, bogate, a ciemne; one nic nie wiedzą o ojczyźnie swojej, nie kochają Polski, bo jej nie znają. Oj biedna nasza młodzież! Ale skąd mogą o niej wiedzieć, skąd mogą znać piękno i dobro, kiedy niema ludzi, którzy zbliżyliby się szczerze do młodzieży. Rodzice nie znają swej ojczyzny, nie mogą mówić o niej swym dzieciom. Więc młodzież nasza strojna, — lecz w głowach ciemno, że strach! Młodzieży, czytaj dobre pisma i książki, a one nauczą cię dużo dobrego. Oj ciemnoto, kiedyż opuścisz nasze polskie wioski, a ty oświato droga, kiedy wejdziesz do chat, by rozjaśnić myśli nasze! Na nas, cośmy zdobyli trochę światła, leży obowiązek, aby świecić niem biedniejszym braciom, to nie jest łaska, ale święty obowiązek!” 

Młodzież na księstwie prócz gazet i książek, do których nie była dotychczas zachęcana, nie ma bodźca do pracy umysłowej, - nie widywała rozrywek szlachetnych. Dla gospodarzy starszych powstawały kółka rolnicze, - młodzieżą, prócz paru nauczycieli, nie zajął się nikt. Przeczytajmy, co pisze w „Zorzy” p. Franciszek Wojda, jeden z najbardziej uspołecznionych gospodarzy: „Zbudziła się w mem sercu tęsknota za zabawą taką, któraby prawdziwie nas rozweselała. Mimowoli łza w oku stanęła na myśl, jakie to u nas są zabawy. Zabawy nasze nazwać można dzikiemi, bo takie one są... Lecz jakże będziemy się bawili, kiedy zabawy szlachetnej nikt nas nie nauczył. Młodzież nasza rośnie dziko i bawi się dziko. Młodzież nasza opuszczona, zaniedbana... Człowiek potrzebuje zabawy, więc bawi się jak umie. Źle czyni, - lecz on ciemny, zła tego nie widzi, - krzywdę robi sobie i społeczeństwu, lecz on tego nie rozumie - bo ciemny. Ale są tacy, co widzą, patrzą na tę młodzież dziką obojętnem okiem i nie wstydzą się za czyny i postępki tej młodzieży. A mówią przecie, że kochają społeczeństwo! Wy, ludzie dobrzy a światli, winniście uczyć lud wiejski takiej zabawy, która uszlachetniałaby jego serce. Powiem śmiało, że najkrótsza droga, by najprędzej lud oświecić, prowadzi właśnie przez zabawę”. 

Nie omylił się p. Wojda, pisząc w 1909 r. te słowa. Zaledwo rozpoczęły się szlachetniejsze zabawy w jednej z okolic Łowicza, a już zbudziła się w młodzieży chęć do nauki, do szukania wiedzy w szkołach. Młodzież ta bez względu na pogodę i stan bocznej drogi spieszy o kilka wiorst do miasta na przedstawienia, koncerty, odczyty, zapisuje się tłumnie na wycieczki, urządzane przez oddział Tow. Krajoznawczego, w czasie zwiedzania gotowa nie jeść, zapomina o śnie, byleby wchłonąć w złaknioną duszę swoją skarby nauki i piękna. W ciągu paru dni zgłosiło się 80 osób na wycieczkę do Pszczelina, do Warszawy pojechało 35 włościan, do Liskowa 40, do Mirosławic z górą 300. W gazecie miejscowej „Łowiczaninie”, zwracają się Księżacy - „synowie ziemi polskiej” z zapytaniem, ile kosztuje podróż i pobyt pięciodniowy w Krakowie, ponieważ postanowili wyrzec się wódki i papierosów, tego „paskudztwa”, aby za oszczędzone pieniądze poznać drogie pamiątki przeszłości. Echo głosu tego rozchodzi się daleko - zgłaszają się inni, objawiając chęć zwiedzenia Krakowa. Radosny to objaw miłości do kraju, - tem radośniejszy, że o czasach minionych tak pisze gospodarz Wasilewski: „Za mojej młodości, t. j. przed 20 laty, nie znałem na wsi człowieka, który zdawałby sobie sprawę, że jest Polakiem. Używano wyrazów nie polskich, bo to uchodziło za coś wyższego; ja sam byłem najmocniej przekonany, że porządek, jaki jest, istniał od niepamiętnych czasów i istnieć będzie nadal, i nikt z otoczenia, w jakiem znajdowałem się podówczas, nie objaśniał mnie, że byliśmy narodem samodzielnym. Dopiero moja wrodzona ciekawość do książek naprowadziła mnie na ten ślad, z książek wyczytałem i dowiedziałem się, czem byliśmy w przeszłości. Opanowało mię przygnębienie, że ludzie są tak obojętni... Mnóstwo rozmaitych myśli cisnęło się do mózgu, chwilami zapominałem, gdzie jestem... i ból i żal targały mną. Przyszły lata, w których zbudziło się odczucie. Dziś pod tym względem jest zupełnie inaczej, trudno znaleźć człowieka, któryby nie widział i nie czuł się Polakiem. Prawda, że to odczucie jest niejasne wśród większości, ale to fakt, że ono jest i przy sprzyjających warunkach może się rozwinąć. Posuwamy się wciąż naprzód, ale na tem polu bodaj że najwięcej jest przeszkód: skrępowanie, dawna historya czasów pańszczyźnianych, ta rana jakkolwiek zabliźniona, ale nie dająca o sobie zapomnieć, analfabetyzm, słabo rozbudzone zamiłowanie do czytania i nieświadoma rozrzutność funduszów na bezmyślne stroje, na głupie zabawy, pochłaniająca myśl, energię i czas”. 

Gospodarz Gałaj pisze w liście: „często jak upiór chodzi za mną myśl i urąga niejako mówiąc: patrzcie, jak jesteście słabi! My mamy jedni do drugich żal, a byłoby lepiej, gdyby ten żal szedł we właściwym kierunku...” Miłość do ziemi przejawia się niejednokrotnie gorąco. P. Kubica z Bąkowa mówi do Niemca, poszukującego ziemi polskiej: „Hańba, kto Niemcom swą rolę sprzedaje! Wiem, dałbyś tysiące za moje zagony, Lecz ja ci nie sprzedam ich i za miliony! A choćbyś mi gwałtem skradł rolę kochaną, Wiedz: duch mój i serce mi własne zostaną. Idź, Niemcze, skądś przyszedł, choć za czwarte morze! Ja ziemię swą kocham, tak mi pomóż Boże!”.

Do szkół rolniczych, do niedawna niemal nieznanych w Łowickiem, zaczyna garnąć się młodzież: w roku bieżącym pojechało do Mirosławic sześć Księżanek, wśród nich jedna mężatka, mająca półtoraroczne dziecko; chłopców pojechało dziesięciu, w latach ubiegłych wyjeżdżało najwyżej po dwuch. Gdyby rodzice nie byli przeciwni - zapisywaliby się gromadnie do szkół. A wdzięczni są wszystkim, którzy zachęcają do oświaty: ...„Tym, co nam niosą kaganek oświaty przez szkoły, gazety do wieśniaczej chaty, co szczepią naukę w pokoleniu młodem, idąc, jak rzekł Skarga, z Bogiem i narodem, co niosą oświatę dla nas i są szczerzy - tym miłość, szacunek od nas się należy!

 Czynią Księżakom zarzuty, że są zmateryalizowani, chciwi, skąpi, żałują pieniędzy na oświatę, na cele dobra ogólnego. Istotnie, uczucia społeczne wśród większości drzemią, były dotychczas słabo rozbudzone, nie brak jednak dowodów, że przy sprzyjających warunkach rozwiną się i w czynach znajdą swój wyraz. Uspołeczniona w Mirosławicach Księżanka wychodzi za mąż za niezamożnego człowieka, po ślubie, gdy przestał podlegać władzy rodziców, zachęca go do wstąpienia do szkoły w Wałach, wyprawia wesele bez trunków; światła młodzież zamiast poczęstunku składa pieniądze na umiłowaną „Drużynę”.  Lebiodowa, znana „wytwórczyni” dzbanuszków łowickich, pracowała nad nimi po nocach, aby osiągnięty ze sprzedaży na wystawach dochód przeznaczyć na Muzeum w Łowiczu. 

Powstają liczne straże ogniowe, do których zapisują się chętnie młodzi i starsi, broniąc dzielnie cudzej własności; wyżej wspomniane wycieczki po kraju znajdują coraz więcej zwolenników, wycieczki z miast przyjmowane bywają na wsi ze szczerą gościnnością; do Muzeum Tow. Krajoznawczego znoszą włościanie cenne dary, na uroczystość otwarcia nowego lokalu Towarzystwa zjechali się włościanie tłumnie z odległych okolic, dając świadectwo, że zbudzili w sobie nietylko chęć bogacenia się, ale i świadomość obywatelską, świadomość obowiązków społecznych. Coraz liczniejsze jednostki zaczynają niecierpliwić się, że „tak szaro i ciemno dokoła, a brak ludzi, którzy rozjaśnialiby mroki”. 

Ale Księżak wierzy gorąco w siłę narodu: „Już światło wschodzi pod strzechę słomianą, może dorównamy Czechom, Morawianom, Więc naprzód młodzieży, Przodem jak należy! Za światłych przewodem, Dźwigniem się z narodem!” 

A inny pisze: „Nie nućmy smutnych i przerażających pieśni: biada niesprawiedliwości, to ten winien, to tamci winni; wyznawajmy wszyscy jedno hasło: Wiara, Nauka, Praca, Wytrwałość, Jedność myśli, Jedność Ducha, - bo Czas pilny!

 



[1] P. prof. Halina Karaś w opracowaniu pt.: Gwary łowickie jako gwary pograniczne, pisze, że przynależność gwar łowickich do określonego zespołu dialektalnego (dialektu) budzi spory i wątpliwości. Nie tylko zresztą przynależność, ale również dyskusyjna jest też kwestia odrębności dialektalnej Łowickiego. Od czasów badań Haliny Świderskiej (Konecznej) w latach 20. XX wieku i jej publikacji Dialekt Księstwa Łowickiego ustaliła się opinia, iż jest to odrębna jednostka gwarowa z charakterystycznymi dla siebie cechami, które wyróżniają ją spośród innych gwar. W opracowaniach dialektologicznych najczęściej tradycyjnie zalicza się je do dialektu, choć wspomina się też o ich pierwotnym podłożu mazowieckim. W nowszej literaturze dialektologicznej podkreśla się pograniczny charakter gwar łowickich, widząc tu pogranicze dialektalne małopolsko-mazowiecko-wielkopolskie, jednocześnie ukazując ich związki z Małopolską. Zainteresowanych odsyłam do opracowania zamieszczonego na stronie: http://www.dialektologia.uw.edu.pl/index.php?l1=opis-dialektow&l2=dialekt-mazowiecki&l3=lowickie&l4=lowickie-gwara-regionu-mwr.

[2] Aniela Chmielińska. Księżacy. Ziemia. Zeszyt monograficzny łowicki. Warszawa 1913. Rok 4. Nr 15 i 16. Artykuł zaczerpnięty ze strony o Księstwie Łowickim. Rysunki i słownictwo pochodzi z oryginalnego tekstu.

[3] Pająki, posiadające w Łowickiem tę jedną nazwę, - są to zwieszające się u sufitów w chatach ozdoby, wykonywane przez Księżanki ze słomek, bibułki, papieru.

[4] Chusteczki wełniane kupne, sprowadzane z fabryk w Rosyi.

[5] Chustki jedwabne na głowę.

[6] Chustki wełniane na głowę. Zgodnie z przekazem rodzinnym, kobiety używały też tzw. „fartuszki”. Była to specjalna narzuta z wełny, podobna do kiecki, ale bardziej delikatna. Kobiety ubierały fartuszkę podczas pracy w kuchni.

[7] Wstążki do włosów i „na prześcibke” (pod korale przypinane).

[8] Jasno niebieską.

[9] Szafirową.

[10] Ciemno cielistą.

[11] Różową.

[12] Zielono-żółtą.

[13] Z wełny owiec, zwanych merynosami.

[14] Wyjątek z listu gospodarza Wołka.

[15] Wycinanki.

[16] Serwatkę

[17] Drugą kolacyę.

[18] Tkanie samodziałów w pasy czyli w prążki.

[19] Front domu.

[20] Przyramki.

[21] Farbiarza

[22] Ozdoby



Komentarze
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?


Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.


 
 
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło